„No Such Thing As Society” – wystawa brytyjskich fotografii z lat 1967-87, CSW Zamek Ujazdowski Warszawa (do 11 stycznia 2009).
Pytanie, czy można na fotografii pokazać brak (nieobecność, nieistnienie, pustkę, stratę...) jest już dzisiaj banalne. Ale czy można pokazać niemożliwość? Niektórzy znają zapewne rozważania Ernesta Laclaua o „niemożliwości społeczeństwa”. Myślałem o nich, wybierając się na wystawę „No Such Thing As Society” w CSW. Ostatecznie pomysł, żeby opowieść o dwudziestu bujnych i burzliwych latach brytyjskiej historii spiąć w całość cytatem z Thatcher, a samą wystawową narrację zaczynać od innego cytatu – „There Is No Alternative” (z roku 1987), może być kontrowersyjny. Postać brytyjskiej premier rzuca w ten sposób cień na całe dwie dekady, jej głos wydaje się zagłuszać inne głosy, to ona – nie zaś ktokolwiek inny – mówi nam nie tylko, jaki był finał tej historii, lecz także jaki był jej sens. Ale tytuł prowokuje również do tego, by zapytać o związek między osławionym bon motem a tym, co mówią same fotografie. Może być przecież pointą: „Zobaczcie! W takim „społeczeństwie”, rozdzieranym przez mrowie konfliktów i roszczeń, thatcheryzm był po prostu nieuchronny...” Albo też może być ironicznym kontrapunktem. Skoro każda fotografia zdaje się krzyczeć: „Nieprawda! Właśnie że jest życie społeczne – pełne napięć i trosk, złudzeń, czasem konfliktów, czasem wypełnione pustką. Trudne, ale właśnie prawdziwe”. (A czyż takie właśnie napięcie między tym, co się mówi, a tym, co widać, nie jest po prostu cechą społeczeństw opanowanych przez neoliberalną ideologię?)
Nie rozstrzygając – bo i nie ma potrzeby rozstrzygać – kwestii, czy fotografie pokazują, że społeczeństwo jest, czy właśnie że go nie ma, chciałbym przejść od pytania o istnienie społeczeństwa do pytania o jego możliwość. To, co społeczne, pisze Laclau, to nie tylko nieskończona gra różnic. To także próba ograniczenia tej gry, oswojenia nieskończoności, wtłoczenia jej w skończoność porządku. Widzimy: Zdjęcia szefów centrali związkowych w garniturach. Rozklejane przez imigrantów plakaty przeciw deportacjom przyjaciół i znajomych. Żołnierzy i policjantów pacyfikujących ogarniętą przez terroryzm Irlandię Północną. Kobiety walczące przeciw przemocy domowej. Rasistowskie zamieszki. Ludzi, którzy stracili pracę, albo zaraz stracą. Zmęczonych klientów opieki społecznej. Wysypisko śmieci. Ślady po rozebranym moście kolejowym. Bezczynną młodzież. A zdjęcia te (zebrane razem) mówią nie tylko o konkretnych „problemach społecznych”, które przedstawiają, lecz pośrednio – obsadzając owe „problemy” w roli wierzchołków góry lodowej – wskazują na samą niemożliwość społeczeństwa.
Czy więc to, co społeczne to naprawdę nieskończona (wolałbym powiedzieć: nieograniczona) gra (wolałbym powiedzieć: walka) różnic, podziałów, nowych i starych osi konfliktu? Raz jeszcze Laclau: To, co społeczne istnieje jedynie jako daremna próba ustanowienia owego niemożliwego przedmiotu: społeczeństwa. Utopia jest zasadą każdej komunikacji i praktyki społecznej. Być może tyleż szatański, co genialny pomysł Thatcher polegał po prostu na tym, by dać sobie spokój z tym całym Społeczeństwem i zbudować coś skromniejszego i leżącego, jak się zdawało, w zasięgu ludzkich możliwości: Wolny Rynek. Ograniczyć tę grę, raz i na zawsze oswoić nieskończoność.
Cóż, Wolny Rynek okazał się jednak w tym samym stopniu (choć nie w ten sam sposób) niemożliwy, co Społeczeństwo. Rezygnacja z utopii wymagałaby wszak zawieszenia komunikacji i praktyk społecznych (bagatelka!), a w tej sytuacji Wolny Rynek sam musi zastąpić Społeczeństwo w roli wyobrażeniowego lepiszcza zasłaniającego swoją własną niemożliwość. Ale rynkowy fundamentalizm nie dotrzymuje nawet swych skromnych obietnic. Być może w społeczeństwie (sic!) wyobrażającym sobie siebie w postaci Wolnego Rynku łatwiej jest tłumić i rozbrajać społeczne konflikty, które targały dawnymi „państwami dobrobytu”. Ale nie oznacza to, że rozwiązano społeczne problemy, z których się owe konflikty rodziły. Dziś jesteśmy od tego nawet dalsi... Może więc warto to wreszcie powiedzieć: system, w którym co dwa lata jest jakiś nowy kryzys (i który ani nie ułatwia nam przetrwania tego kryzysu, ani nie daje nic takiego, co by uzasadniało oczekiwanie, że go ścierpimy), po prostu się nie sprawdza. No Such Thing As Free Market.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz