czwartek, 18 grudnia 2008

"Po-lin": Od nieobecności do straty

"Po-lin" (reż. Jolanta Dylewska, Polska 2008) - film dokumentalny, a właściwie coś w rodzaju filmowego kolażu, złożonego m.in. z (a) nagrań robionych kamerą wideo przez amerykańskich Żydów odwiedzających w latach 30. mieszkające w Polsce rodziny, (b) wypowiedzi Polaków i Polek, którzy pamiętają z dzieciństwa swoich żydowskich sąsiadów, (c) fragmentów jizkor-bicher (ksiąg pamiątkowych) czytanych przez lektora, (d) muzyki osnutej na klezmerskich motywach, (e) współczesnych ujęć polskich miasteczek.

Początkowo wszystko mnie w tym filmie razi: nadmiernie estetyczne zdjęcia, maniakalnie wesoła muzyka, głos lektora przywodzący na myśl "Amelię" lub programy w Animal Planet, tanie filmowe chwyty, nieprzystawalność do wypracowanych przez ostatnie dekady konwencji opowiadania o Holokauście... ("Po-lin" nie opowiada wprawdzie o Holokauście, tylko o życiu polsko-żydowskich miasteczek w przedwojennej Polsce, ale nie zmienia to faktu, że świadomość tego, co wydarzyło się potem, nawiedza każde filmowe ujęcie). Może najbardziej razi właśnie ta nieprzystawalność - oczekiwałbym, że film walnie po oczach pustką, nieobecnością, brakiem, a on tymczasem zieje pełnią, barwami, dźwiękiem. I wszystko tu takie wesołe. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że obcuję ze zjawiskiem groteskowym.

A potem myślę sobie, że to jest ciekawa opowieść. Bodaj pierwsze dzieło na ten temat, które pokazuje i daje odczuć nieobecność Żydów w Polsce jako STRATĘ. Bez spieszenia się z zarzutami. W słowach tylko jednego z Polaków delikatna antysemicka nuta, w wypowiedzi jednej z Polek - sygnał, że niektórzy Polacy współuczestniczyli w eliminacji żydowskich współobywateli; jest też opowieść o dewastowaniu żydowskich straganów przez bojówki polskich nacjonalistów. Ale my to wszystko w pewnym sensie wiemy - znamy te oskarżenia, tak jak wiemy, co się stało z żydowskimi miasteczkami podczas wojny. Tylko czy potrafimy to zrozumieć?

Być może najpierw trzeba zrozumieć i przeżyć, co to jest strata, żeby usłyszeć i w sprawiedliwy sposób odpowiedzieć na oskarżenie.

Dlatego "Po-lin", właśnie dzięki temu, że odchodzi od "wysokiej" konwencji przedstawiania Holokaustu, przeciera w polsko-żydowskiej rozmowie całkiem nowe ścieżki. Dzięki filmowi poznajemy kulturalne bogactwo i różnorodność polsko-żydowskiego życia małych przedwojennych miasteczek. Dowiadujemy się czegoś o pobożnych studentach Talmudu i o równie żarliwych adeptach "Kapitału". Słyszymy kilka chasydzkich opowieści i dowiadujemy się, jakie znaczenie mają w kulturze żydowskiej cmentarze. Widzimy codzienną biedę i różne sposoby borykania się z nią. Dotykamy codziennej bliskości polskich i żydowskich sąsiadów. A wszystko ze świadomością, że tego świata już tu nie ma, zaś świadków, którzy go pamiętają, jest wśród nas coraz mniej.

Ten film nie jest żydowskim głosem skierowanym do Polaków - ten brzmiałby zupełnie inaczej, bardziej stanowczo i gorzko. Nie jest też polską wypowiedzią adresowaną do Żydów. To rozmowa Polaków z Polakami o czymś, co jest dla nas bardzo ważne i co koniecznie musimy ze sobą przegadać. Dlatego pod sam koniec, w ostatnich kilku minutach zmienia się muzyka. Klezmerskie tony ustępują miejsca wysokiej chrześcijańskiej muzyce żałobnej. I jest to paradoksalnie właściwe. Nieobecność Żydów w Polsce to nie jest "ich" sprawa. To bolesna wyrwa w samym sercu polskiego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...