sobota, 28 lutego 2009

Western za ojczyznę

Nie ukrywam: bardzo czekałem na ten film. Nie tylko dlatego, że byłem ciekaw, jak z postacią Popiełuszki zmierzy się reżyser. Ksiądz Jerzy to bowiem nie tylko wyzwanie dla reżysera, lecz także ktoś, kto nie pasuje do żadnej z dominujących opowieści o Polsce. Jego śmierć to niewygodny fakt dla tych, którzy chcieliby pospiesznego pojednania obu stron dzielącego Polskę przez lata 80. konfliktu, bez mówienia o wyrządzonych wówczas krzywdach. Jego życie i działalność to z kolei niewygodna okoliczność dla tych, którzy na początku lat 90. walkę o prawa, interesy i godność ludzi pracy zastąpili prywatyzacją, „przyspieszeniem”, powrotem do kapitalistycznej normalności. Jego nonkonformizm, autentyczność, gotowość do buntu kosztem ogromnego ryzyka to wreszcie wyzwanie dla wszystkich, którzy chcieliby po prostu znaleźć sobie wygodne miejsce w świecie, w którym żyją, przymykając oczy na wpisaną weń niesprawiedliwość. Jako męczennik jest też Popiełuszko wyzwaniem dla polskiej kultury, zbudowanej, jak uczy Maria Janion, na umiejętności rozmawiania ze zmarłymi, na intymnej komunikacji między żyjącymi a tymi, którzy odeszli. Zdolność podtrzymywania tej rozmowy – a film o Popiełuszce może być jej papierkiem lakmusowym – to sprawdzian zdolności polskiej kultury do życia i tworzenia nowych wartości.

Prawdę mówiąc, idąc do kina, spodziewałem się, że zobaczę hagiografię. Niekoniecznie arcydzieło (choć i hagiografia może być arcydziełem), ale poruszającą opowieść, która pozostawi mnie w przekonaniu, że warto zmieniać świat, albo chociaż że warto być lepszym człowiekiem. Albo ciekawą opowieść o Polsce, w której postać Popiełuszki posłuży jako pryzmat, zmuszający do spojrzenia na nią w jakimś innym świetle, w nowy sposób. Albo ciekawy film religijny... Niestety, film sprawia wszelkim oczekiwaniom srogi zawód. Zbudowany jest jak western: strzelają, konspirują, uciekają, gonią, chowają się, biją. Postacie są jednowymiarowe, wyraziście dobre albo złe, bez dylematów, bez większych namiętności. Sam Popiełuszko, który musiał być przecież w rzeczywistości człowiekiem żarliwym i nietuzinkowym, jest przedstawiony dość bezbarwnie. Nie widać namiętności, która nim kieruje. Nie budzi żadnych kontrowersji. Sympatyczny, pobożny, dobry dla ludzi i dla zwierząt... trudno sobie wyobrazić, że komuś mógłby w ogóle przeszkadzać.

Film powstał na styku ideologicznych interesów IPN i polskiego Kościoła – o patronacie IPN i honorowym patronacie kilkunastu (!) biskupów dowiadujemy się z napisów końcowych. Wyraźnie odbija się to na jego zawartości. PRL to po prostu kraj pod okupacją, a zarazem państwo, którego istotą jest głównie to, że bije i zabija swoich obywateli. Jest w nim mnóstwo agentów. Sprawa agentów jest nieco problematyczna (stanowiska Kościoła i IPN są w tej kwestii trochę rozbieżne), ale znalazło się rozwiązanie kompromisowe. Film pokazuje, jak niszczący i szkodliwy był wpływ agentury na życie codzienne ludzi, ale z drugiej strony przykład Popiełuszki demonstruje możliwość przebaczenia i nieinteresowania się tym, kto jest, a kto nie jest donosicielem. Kościół to wręcz marmurowy monolit: żadnych wewnętrznych konfliktów, żadnych sporów czy różnicy zdań. Jednym słowem – same propagandowe klisze i ani jednego poważnego pytania o trudne i zawikłane dziedzictwo naszej najnowszej historii. Popiełuszko, kimkolwiek naprawdę był, z pewnością zasługuje na lepszy film.

Ale być może prawdziwy film o Popiełuszce musiałby dokonać rzeczy niemożliwej – skonfrontować tę postać z realiami polskiej transformacji. Gdyby ubecy znali przyszłość, to może zamiast katować księdza Jerzego przeczytaliby mu po prostu kilka zdań z Centesimus annus? „Kościół docenia pozytywną rolę zysku” – jak na te słowa Jana Pawła II zareagowałby „duszpasterz robotników”? A gdyby jakimś cudem przeżył, jakie miejsce znalazłby sobie w nowej rzeczywistości? Czy wraz z papieżem przestawiłby się z obrony godności pracy na docenianie pozytywnej roli zysku, zostając np. kapelanem PKPP „Lewiatan”? Czy też razem z ks. Tischnerem piętnowałby w nowych warunkach jako „postawy roszczeniowe” te same marzenia o lepszym życiu, które doprowadziły do upadku PRL? A może podobnie jak ks. Jankowski przekwalifikowałby się z tematyki związkowej na antysemityzm? Albo jak ks. Isakowicz-Zaleski nadal by walczył o sprawiedliwość, ale już głównie o tę, której nie było przed 1989, nie zaś o tę, której brakuje teraz? A jeśli miałby pozostać Popiełuszką-duszpasterzem robotników, to jaki by musiał być? I czy demokratyczne media III RP traktowałyby go lepiej niż kiedyś reżimowi dziennikarze? Jak by to w ogóle mogło wyglądać?

Jest faktem, że po roku 1989 świat pracy w Polsce nie miał – i nie ma – swojego Popiełuszki. Ktoś taki byłby dziś pewnie po prostu niemożliwy.

niedziela, 22 lutego 2009

O ludziach i narkotykach

Największe wyzwanie, jakie stoi dziś przed progresywną polityką narkotykową, to uczynienie z narkotyków i narkomanii kwestii praktycznych, dotyczących sporu o to, jak ma wyglądać nasz wspólny świat. Spróbujmy wyobrazić sobie, że narkomania nie wymaga jakichś szczególnych, wyjątkowych metod działania, innych niż np. psie kupy w miastach czy chroniczny niedobór mieszkań. Że narkotyki to nie jakieś Zło absolutne, lecz po prostu jeden z kłopotliwych, zdolnych powodować wiele cierpienia elementów świata, w którym żyjemy. Jak mogłaby wyglądać taka „zwyczajna polityka”? - zastanawiam się we wstępie do książki Polityka narkotykowa. Przewodnik Krytyki Politycznej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...